(Nie) samym chlebem żyje człowiek, czyli Miękinia 2014 – podsumowanie Akcji Lato 2014


„Dzień – wspomnienie lata” jest  hasłem, które najtrafniej puentuje powód zgromadzenia pokaźnej rzeszy sympatyków KNG w  Laboratorium Edukacyjno-Badawczym Odnawialnych Źródeł  i Poszanowania Energii AGH w Miękini.  Jednakże, na tym aspekcie kończą się podobieństwa do piosenki Anny Jantar… Tak więc niestety nie mogliśmy mówić o Słońcu, a tym bardziej o Słońcu w mieście, bowiem niczego urokowi Miękini nie ujmując, jest to mała miejscowość zlokalizowana koło podkrakowskich Krzeszowic, a w dodatku przywitała nas aurą rodem ze stolicy polskiego smogu.

Piątkowe popołudnie spędziliśmy na przyjazdach i rozpakowywaniach. Potem mogliśmy skupić się na poznawaniu specyfiki domu pasywnego – zdecydowanie najciekawsze były próby otworzenia okien w pokojach – otwierasz jedno , a tu niespodzianka – drugie, którego nie otworzysz, bo zwyczajnie nie ma klamek (dla dociekliwych od razu zaznaczę, że drzwi klamki posiadały). Wieczorem trzeba było się nieco lepiej poznać, dlatego jak to się zwykło robić, każdy po kolei się przedstawiał. Rezultaty okazały się zaskakujące: każdy ma jakoś na imię i każdy studiuje geodezję! A nie wróć, prawie każdy, jedyna z tego zacnego grona geodetów wyłamała się Pani Małgorzata.  Szerząc ogólne zgorszenie, szok i panikę wśród zebranych, dumnie oświadczyła, że studiuje geodezję i kartografię!

Tak prozaiczna rzecz jak autoprezentacja przyniosła również dosyć interesujące wnioski dla statystyki:

  1. Spotykając typowego studenta geodezji, który ma coś wspólnego KNG Dahlta, możesz śmiało próbować strzelać, że pochodzi on z okolic Rzeszowa lub Tarnowa ( sprawdza się w jakichś 60% przypadków, w pozostałych i tak nie wiesz, gdzie te miejscowości leżą, co to za różnica);
  2. Poznając członków Zarządu Koła zapamiętaj, kto nie pochodzi z okolic Częstochowy. Będzie łatwiej i szybciej, uwierz na słowo.

Gdy już zapoznaliśmy się z napiętym grafikiem wyjazdu, przyszedł czas na wieczór integracyjny. Zaczęło się od klasycznego śpiewania do akompaniamentu gitary, co pozwoliło dosyć szybko zauważyć i wychwycić jednostki wybijające się wokalnie zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Ale przecież w śpiewaniu najbardziej liczy się serce, prawda? Wraz z upływem czasu gitara i ballady ucichły, a po całym tygodniu nauki można było rozruszać kości, już nieco przyrdzewiałe trudem codziennego życia. Po pokazie umiejętności tanecznych godnych Kryształowej Kuli przyszedł czas na powrót do korzeni, czyli padło hasło: „Poloneza czas zacząć”. Nikt tak poloneza już nie będzie wodził, układ był iście nietuzinkowy i pełen tak zaskakujących przejść, że sam Podkomorzy przecierałby oczy ze zdumienia, gdyby mógł to zobaczyć!

Sobota była najważniejszym dniem wyjazdu i przyniosła ze sobą wiele ciekawych momentów, ale najpierw poranek przyniósł ze sobą gęstą mgłę (znowu). Całkowicie zalani białymi kłębami leniwie dryfującymi nad ziemią mogliśmy tylko refleksyjnie przypomnieć sobie, że od Polskiej Stolicy Smogu dzieli nas niespełna 30 km, dzięki czemu możemy cieszyć się pogodą prosto z Londynu. Chciałoby się rzec, że mamy w Miękini powiew wielkiego świata, ale akurat dzień był bezwietrzny. Przejdźmy jednak do przyjemniejszych rzeczy, czyli tego, co geodeci lubią najbardziej: Geoolimpiady! W szranki ze sobą stanęły cztery fantastyczne drużyny, które zostały wybrane całkowicie uczciwie i losowo, bowiem algorytm przypisywania członków do drużyn zaskoczył niemal wszystkich! Odliczanie w szeregu do czterech pomogło swą złożonością uniknąć wszelkich prób wpływania zawodników na składy zespołów. I w ten sposób powstali: Prawilni, Tępe Szczały, Pogromcy Musztardy i Latające Spodarki. Tutaj trzeba zaznaczyć, że Pogromcy zaskoczyli konkurencję, zabierając ze sobą na arenę zmagań swoją maskotkę, która miała ogromny wpływ na coraz bardziej głodniejących przeciwników. Wypadałoby jeszcze przedstawić niezależny skład sędziowski, który składał się z przewodniczącego Kamila i sędziny Pauliny. Każda z konkurencji niosła ze sobą różne wyzwania i eksponowała inne walory drużyn. Pierwsza z nich pomogła wyłonić najlepszych ludzi, do błyskawicznego dostarczania statywów w odległe miejsca, bez względu na śliskie podłoże, czy potrzebę natychmiastowego wykonania natychmiastowego skrętu. Kolejna miała na wyłonić geodezyjny odpowiednik Tomasza Majewskiego, który na pewno podobnie jak my, o swojej kuli mówi żabka. Trzecia dyscyplina, podobnie jak pozostałe, wymagała wielu przemyśleń, o tym jak uczyć się na błędach przeciwników. Wiadomym jest, że student potrafi, a drużyna studentów potrafi bardzo! Każdy kolejny slalom był szlifem technicznym swojego poprzednika. Okazało się, że tam, gdzie 4 metry łaty sprawdza się, średnio, dwa metry łatwy całkiem dobrze, to 3 metry łaty ze sterem nie ma sobie równych. Niewiem – jak on to zrobił?! Tego najstarsi geodeci nie pamiętają…

Po dobrej zabawie i smacznym, typowo polskim obiedzie, najedzeni pizzą i z odświeżonym składem mogliśmy przystąpić do meritum naszego wyjazdu –Sesji referatowej.

Pierwsza była relacja, o tym jak radzić sobie z górą piasku, która jest nieco nadpobudliwa i lub się przemieszczać to tu, to tam. Chodzi oczywiście o obóz w Łebie, który poza stworzeniem mapy sytuacyjno- wysokościowej i modelu 3D Wydmy Łąckiej, pozwolił uczestnikom dać ciekawą lekcję dotyczącą etymologii nazwy KNG. Nasi koledzy i koleżanki mieli okazję wykonać pomiar teodolitem, od którego wzięła się nazwa Koła. Przy okazji referatu wiele osób miało okazję się dowiedzieć, czym jest tak naprawdę jest logo KNG. Jednocześnie mogliśmy się przekonać, że specyfika zawodu geodety często nas nie rozpieszcza, zwłaszcza w aspekcie pogodowym. Pod koniec pierwszego dnia pomiarowego obozowicze zostali zaskoczeni przez gwałtowną ulewę, która chyba za punkt honoru postawiła sobie ponowne połączenie Jeziora Łebsko i Morza Bałtyckiego, co na szczęście się nie powiodło.

Następnie mieliśmy okazję udać się na drugi koniec Polski, niemalże pod samą jej koronę. Nadszedł czas na referat z tatrzańskiego obozu, który na celowniku postawił sobie wykonanie modelu 3D jednego z najbardziej charakterystycznych tatrzańskich szczytów – Mnicha. Jeśli ktoś do tej pory uważał, że samo chodzenie po wysokich górskich ostępach jest trudne, to przekonał się, że jest to dziecinna igraszka, gdy w grę wchodzą wysokogórskie pomiary geodezyjne. Tym większe słowa uznania należą się zespołowi, który walczył z wysokością, pogodą i złośliwością rzeczy martwych. Prorocze się okazały słowa rodziców z okresu dzieciństwa: „Ubierz się w grubszy sweter, bo w Słońcu jest ciepło, ale w cieniu może być chłodno i zmarzniesz”. Jeśli weźmie się poprawkę, że jest to cień w wysokogórskim żlebie, to słowa te nabierają podwójnego siły. Bardzo ciekawym produktem tego obozu jest również film nakręcony z drona, który pozwala spojrzeć na Morskie Oko, Czarny Staw pod Rysami, czy Mnicha z orlej perspektywy.

Ostatnim referatem było podsumowanie obozu z sąsiednich partii Tatr: Doliny Kościelskiej i Hali Gąsienicowej. Głównym obiektem zainteresowania i pomiarów w pierwszym miejscu była Jaskinia Mylna. Bardzo trudny teren wymagał wielu karkołomnych działań przy pomiarach i dosłownie zmieszał uczestników z tatrzańskim błotem. Drugi etap przeprowadzono już na powierzchni Tatr, lecz kapryśność górskiej aury okazała się największą zmorą w pomiarach. Piękna pogoda przy pomiarach w jaskini zamieniła się w mgliste masy na Hali Gąsienicowej. Tematy mgły zawsze powracają, przy okazji wielu rożnych przedsięwzięć w naszym pięknym, nadwiślańskich kraju. Nie mogło być inaczej przy okazji wspinaczki na „wyżyny polskiej geodezji”. Dodatkowo relacja z Tatr uświadomiła nam, że powiedzenie „Nie samym chlebem żyje człowiek” to bzdura. Geodeci dają radę!

Po wysłuchaniu wszystkich referatów przyszedł czas na podzielenie się wrażeniami i dyskusję. A jak wiadomo nigdzie nie rozmawia się tak dobrze jak przy ognisku, zwłaszcza, jeśli suchutkie, porąbane drewno leży i zaprasza do rozpalenia. Gorzej, gdy drewno jest wilgotne i leży w lesie, a siekiera jest tak ostra, że jedyne, co da się nią zrobić, to posmarować kromkę masłem. Ale MY nie dalibyśmy rady? Ha, dobre sobie. Było i ognisko i rozmowy i gitara, no i kiełbaski oczywiście!  Z braku potrzebnej ilości patyków postanowiliśmy w pewnym momencie rozpalić ośrodkowego grilla, który z braku węgla używał żaru z ogniska, jako paliwa, a mieścił pokaźne ilości kiełbasek, które na początku nie cieszyły się dużym zainteresowaniem. Przecież wiadomo, że co kiełbaska z ogniska, to z ogniska! ( Nieważne , że grill i ognisko tlą się tym samym żarem…) Za ten miły i sympatyczny wieczór szczególne wyrazy szacunku dla opanowania należą się gitarzystom Szymonowi i Jędrzejowi, którzy bardzo dzielnie znosili nasze próby nagłego zmian tempa w śpiewanych utworach. Ja osobiście dziwię się, że sobie nie połamali palców na strunach.

Niedziela smutnie ogłosiła niechybne zakończenie wyjazdu. Pakowanie, wspominane zabawniejszych sytuacji i bardzo oryginalne pomysły na hymn Koła, zapełniły całe przedpołudnie. W końcu przyszedł czas odjazdu do Krakowa. Ale w drodze towarzyszyły nam miłe wspomnienia ubiegłych dni i wszechobecna mgła, która dzielnie odprowadziła nas do samego Grodu Kraka, powoli szykując do następnych wyzwań i działań, które będą wspominane za rok.  A ten kto nie zajrzał do Miękini choć na chwilę, może tylko żałować i w ramach pokuty zrehabilitować się za rok!

Przemysław Mojecki

GALERIA